login: hasło:
REKLAMA:


Dodał: Andrzej  w dniu: 2012-07-01

Czarnogóra - dzień 3.


Wycieczka do Czarnogóry - wycieczka na wyspę Sveti Stefan.



Nadszedł 11 lipca 2011r. Trzeci dzień pobytu w Czarnogórze.
Dzisiejszy plan jak każdego dnia, dość napięty. Przynajmniej na "papierze". Jedziemy na wyspę Sveti Stefan, zwiedzamy i pieszo wracamy. Co prawda obecnie jest to półwysep, gdyż ostatnimi laty (jeśli dobrze kojarzę to coś około 1950r) wyspa została "trwale" połączona z lądem, ale ze względów historycznych będę nazywał Świętego Stefana wyspą a znajduje się ona coś około 8km od Budvy.
Jakoś tak strasznie wcześnie to nie zebraliśmy się, ale na tyle wcześnie, że nie chciało mi się jeszcze wychodzić z pokoju a niestety na tyle późno, żeby już było strasznie gorąco poza nim. Ale zgodnie z planem, poszliśmy na przystanek autobusowy i czekaliśmy grzecznie na coś co będzie przejeżdżało. Okazało się, że pewniejszym środkiem transportu jest nie komunikacja "międzymiejska" a "miejscowi" :) Zaczepił nas tamtejszy osobnik który po chwili rozmowy w językach polskim i czarnogórskim (tak, wiem, że to tak naprawdę język serbski ze śladowymi zmianami językowymi, ale skoro jesteśmy w Czarnogórze, to przyjmuję, że mówił do nas w swoim ojczystym, czarnogórskim języku) doszedł do wniosku, że nas podrzuci za symbolicznego Euraska :) Nie zgodziliśmy się (obcy kraj, obcy ludzie, nie wsiądziemy z nim do samochodu bo cholera wie co z nami zrobi). Oddalił się na całe szczęście, ale wrócił po paru minutach i to nie na pieszo. Wrócił już w swoim samochodzie, stanął na przystanku koło nas, otworzył drzwi i zapraszał nas do środka. No dobra... głupio nam się zrobiło i wsiedliśmy. Aby rozmowa się kleiła (żebyśmy się rozumieli troszkę lepiej), próbowałem rozmawiać z nim po angielsku, ale szybko mi powiedział, żebym przestał i mówił po polsku, bo tak prościej będzie (nie o to chodzi, że kaleczyłem angielski - po prostu czarnogórski i polski są troszkę, troszeczkę podobne do siebie) :) Oczywiście jadąc po krętych dróżkach, gdzie z jednej strony była przepaść, z drugiej skalna ściana a znaki wyraźnie krzyczały: ograniczenie prędkości do 40 lub 50km/h, nasz podwoziciel nie zwalniał poniżej 80km/h... ale udało się, wysadził nas tam gdzie chcieliśmy, sam pojechał dalej do swojej pracy a my mogliśmy zacząć nasze zwiedzanie. Widok który zastaliśmy wyglądał mniej więcej tak:

Wyspa Sveti Stefan.
Wyspa Sveti Stefan.

Wyspa Sveti Stefan.
Wyspa Sveti Stefan.


Planowaliśmy sobie wejść troszkę wyżej, żeby lepszy widok był, ale wysoka temperatura i związane z nią przewrażliwienie na punkcie prawie że wszystkiego, sprawiły, że zamiast w górę - poszliśmy w dół. Do tej pory tego żałujemy, ale wówczas nie było po prostu innej opcji: albo staramy się zrobić fajne zdjęcia, albo idziemy razem, tak przynajmniej ja to pamiętam ;) Więc poszliśmy w dół, na plażę.

Wyspa Sveti Stefan.
Wyspa Sveti Stefan.

Wyspa Sveti Stefan.
Wyspa Sveti Stefan.

Wyspa Sveti Stefan.
Wyspa Sveti Stefan.

Wyspa Sveti Stefan.
Wyspa Sveti Stefan.

Wyspa Sveti Stefan.
Wyspa Sveti Stefan.


Próbowałem szukać cienia, żeby się schować, ale niestety za każdym razem jak jakiś znalazłem, okazywało się, że po chwili juz go nie było za sprawą zbliżania się godzin południowych. Więc powolutku - od cienia do cienia, zaczęliśmy się przesuwać w stronę wyspy. W sumie to Moni nie przeszkadzało, bo co kilka kroków wspominała, że może byśmy sobie przerwę zrobili i by się pokąpała troszkę... :) Na szczęście z początku nie było zbyt wielu ludzi i można było znaleźć wolne leżaki z parasolami nad nimi. Leżaki miałem gdzieś, ale parasole przytulałem bardzo często :) Na szczęście udało się dotrzeć do "pomostu" łączącego wyspę z kontynentem. Niestety dowiedzieliśmy się wówczas, iż ktoś bardzo ważny jest na wyspie (jakiś wpływowy VIP) i zwiedzanie wyspy jest zabronione. To się wkurzyliśmy... no ale co zrobić... kark w czarnym garniaku był przekonywujący.


Dalsza część ciutkę niżej, pod reklamą:


Oto dalsza część wpisu:



Więc jedynie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie (dobrze, że na to pozwolił, chociaż już przez chwilę ruszył w naszą stronę, myśląc, że pobiegniemy "do środka") na tle wyspy i poszliśmy niestety w stronę Budvy, no bo co zrobić, skoro do Stefana nas nie wpuszczą.

Wejście na wyspę Sveti Stefan oraz (po prawo) plaża należąca do wyspy.
Wejście na wyspę Sveti Stefan oraz (po prawo) plaża należąca do wyspy.


Szczęście w nieszczęściu sprawiło, że zaraz obok Świętego Stefana znalazło się kilka miejsc na fajne fotki. Co prawda żal, że nie mogliśmy zwiedzić wyspy nie minął, ale został delikatnie stłumiony widokami.

Wyspa Sveti Stefan i ich plaża.
Wyspa Sveti Stefan i ich plaża.

Wyspa Sveti Stefan.
Wyspa Sveti Stefan.

Wyspa Sveti Stefan.
Wyspa Sveti Stefan.


Swoją drogą ta plaża przy wyspie jest "prywatna" i korzystać z niej mogą jedynie goście mieszkający tam, lub osoby, które wpłacą 50 Euro. Juz prawie jedna para rosjan się zdecydowała... ale czy faktycznie zapłacili to nie wiem, bo poszliśmy sobie.
Co chwilę mieliśmy różne ciekawe widoki i miejsca w których Monia mogła się pomoczyć trochę. Ja jedynie marzyłem, żeby znaleźć się w Budvie, najlepiej w naszym klimatyzowanym pokoiku, bo tego dnia jakoś wyjątkowo gorąco było. Nawet Monia cierpiała, a jeśli Ona cierpi, to znaczy, że zapewne za chwilkę nastąpi koniec Świata albo coś w podobnego.

Plaża w okolicy wyspy Świętego Stefana.
Plaża w okolicy wyspy Świętego Stefana.


Ufff... przy którejś okazji do odpoczęcia w cieniu czegokolwiek, okazało się, że jesteśmy w centrum pewnego miasta, które oferuje lody w przystępnej cenie. Więc zamówiliśmy sobie "słuszne" porcje i delektowaliśmy się nimi w tempie dość szybkim, zważywszy, że planowaliśmy zjeść lody a nie jakiś roztopioną masę. Ale było warto, bardzo pomogło :)
Chciałem mieć pamiątkę z tej okazji, ale jakimś cudem Monia nie trafiła z ostrością we mnie... albo trafiła ostrością po prostu w to co dla Niej było najciekawsze.

Zimny deser w drodze do Budvy.
Zimny deser w drodze do Budvy.


Od tego miejsca nie ma zdjęć, gdyż zrobiło się naprawdę upalnie. Monia coraz bardziej cierpiała a ja i tak już od jakiegoś czasu byłem warzywkiem, więc było mi wszystko jedno. Dlatego właśnie nie ma żadnych zdjęć, gdyż nie miałem żadnych mocy do podnoszenia aparatu na wysokość wzroku, ale w końcu dotarliśmy do Budvy, zjedliśmy naszą mizerną obiadokolację i nie pamiętam co po niej robiliśmy... coś mi się zdaje, że poszliśmy "na miasto" aby Monia popatrzyła sobie dokładniej na pamiątki i w ogóle obejrzała wszystkie budki znajdujące się w Budvie... pewnie dlatego nie pamiętam co się działo... i chyba jednak nie żałuję ;)

Więcej zdjęć z naszej wycieczki w Moni galerii a następny wpis będzie o wycieczce na drugi co do wielkości na Świecie (podobno) kanion :) Zapraszam.
POLUB TEN WPIS:




Skomentuj ten wpis:
Twoje imię:

Podaj adres swojej strony WWW, jeśli posiadasz:

Wpisz hasło uwierzytelniające (info pod formularzem)

Twój komentarz:

UWAGA! Z racji zbyt częstego dodawania komentarzy przez różniste boty spamowe, zmuszony zostałem do zastosowania hasła aby spróbować wyeliminować ten proceder. Aby dodać komentarz, musisz w odpowiednie pole w formularzu wpisać słowo komentarz. Komentarz nie zostanie dodany, jeśli słowo zostanie źle wpisane.
Brak komentarzy do tego wpisu.
Na skróty:
strona główna
blog
oferta
kontakt
Przyjaciele:
Zacisze Literackie   Kobiece Fanaberie   foto.adamczyk.pl
"Ja" Doskonały
Strona Rafała Głębowskiego
Blog Rafała Głębowskiego
Warto zajrzeć:
CyberFoto.pl
Canon-Board.info
plfoto.com
Moni galeria
Moje miasteczko :)
Ostatnie wpisy na blogu:
Toruń 2015r.
Ciechocinek 2015r.
Płock 2015r.
Płock 2015r.
Płock 2015r.
Moje zabawy:
Logic
Wyścigi
Kolorki
Dowcipy
Sudoku